Nie był malarzem koni (2015)

Nie był malarzem koni (Rzecz o Ludwiku Maciągu)  Rosa PP 2015

Ludwik Maciąg, profesor, malarz, człowiek niepospolity, postać barwna. Subtelny, poetycki, skromny, ale też stanowczy, odważny, chwilami szorstki, zawsze mądry, z poczuciem humoru i bezpośredni w relacjach z ludźmi bez względu na status społeczny tychże. Byle byli autentyczni, jak on sam. Lubił ludzi, znał wielu, obracał się także wśród bardzo młodych osób. Pozytywnym zjawiskiem jest to, iż stale rośnie zainteresowanie jego twórczością właśnie wśród młodych artystów. Dostrzegają w malarstwie Profesora potencjał i inspirację. Ludwik Maciąg malował pejzaże, sceny rodzajowe, wspomnieniowe, konie, znakomite akty, zmysłowe erotyki, a wszystko z wyjątkową intuicją, myślą, niepowtarzalnością. Kompozycja, kolor, bogactwo materii i przede wszystkim własna synteza, wyraz, który nabiera pomnikowości. Nie byłoby malarza Maciąga, gdyby jego rola sprowadzała się jedynie do zgrabnego utrwalania na płótnie rozmaitych historii, treści pospolitych. Istotne jest, jak je wyrażał, jak je malarsko definiował. Ma rację uczeń Profesora, Andrzej Novák-Zempliński: Maciąg nie był malarzem koni. Malował obrazy. A jakim był Profesor Ludwik Maciąg prywatnie? O tym właś - nie opowiada książka Piotra Dzięciołowskiego. Zbierając do niej materiał, autor rozmawiał z kilkudziesięcioma osobami: członkami rodziny, przyjaciółmi, znajomymi, uczniami. Wiele przytaczanych w książce zdarzeń, faktów, anegdot, pokrywa się ze sobą, różnią się jednak interpretacją naznaczoną subiektywnym widzeniem i subiektywnym językiem rozmówców. W treści znajdziemy wiele interesujących historii, tych bardzo poważnych, ale także tych podszytych znakomitym humorem; trafnych opisów i konkluzji. W tym zresztą tkwi ogromne bogactwo i autora, i opowiadających, z których każdy miał swojego Ludwika Maciąga. Autor, doświadczony dziennikarz z dobrą intuicją, dokonał wyjątkowego zabiegu pod względem języka. Wypowiedzi poszczególnych osób, zwłaszcza Profesora, może ugładzał zbytnio, ale zachowując ich autentyzm, nadał im formę literacką. Nie jest to język dokumentu, eseju, ale opowieść o Ludwiku Maciągu z perspektywy rozmówców autora. Poszczególne wypowiedzi, zróżnicowane tekstowo i znaczeniowo, zostały ułożone według ciekawej konstrukcji w jedną całość, w płynną myśl, narrację. Piotr Dzięciołowski oparł swoją książkę na scenariuszu filmu o Profesorze, „Malowany pamiętnik”, stworzonym przed laty przez młodziutką wówczas studentkę wydziału dziennikarstwa Agnieszkę Kowalską, zarazem jedną z rozmówczyń autora. Indagowanych, rzecz oczywista, mogło być znacznie więcej, jako że Profesora znały setki ludzi, ale gdyby Dzięciołowski próbował dotrzeć do wszystkich, książka zapewne nigdy by nie powstała. Utwór literacki rządzi się przecież swoimi prawami, niezbędna jest jego dynamiczna kondensacja. Niedopowiedzenia, tajemniczość pozostają i to bardzo dobrze. Zapraszam do lektury ze świadomością, że niniejsza książka będzie jednym z kamyczków w Maciągowym ogródku utrwalającą pamięć o tym nieprzeciętnym człowieku i wybitnym artyście.

STANISŁAW BAJ - Profesor Akademii Sztuk Pięknych

PS
Dzieła Profesora Ludwika Maciąga znajdują się przede wszystkim w kolekcjach prywatnych. Niestety kolekcjonerzy bywają różni: otwarci, życzliwi, propagujący jego sztukę, ale też nieufni, zazdrośnie strzegący jej w zamknięciu. A przecież, gdy jest niedostępna, twórca przestaje istnieć. Miejscem publicznym, gdzie można obejrzeć obrazy Ludwika Maciąga, jest Zamek w Golubiu-Dobrzyniu, Dyrekcja Stadniny Koni Arabskich w Janowie Podlaskim i kaplica Zjawienia Obrazu Matki Boskiej Leśniańskiej w Leśnej Podlaskiej. W kaplicy znajdują się cztery obrazy dużego formatu, które powstały dzięki staraniom paulina, ojca Eustachego Rakoczego, wielce zasłużonego dla pamięci oddziału „Zenona” i pamięci Profesora.

Recenzja red. MONIKI LUFT zamieszczona na portalu polskiearaby.com w dziale Czytelnia:

”Nie był malarzem koni (Rzecz o Ludwiku Maciągu)” to książka nietypowa, nie jest to bowiem ani biografia, ani analiza twórczości, lecz spisany przez Piotra Dzięciołowskiego wielogłos na temat zmarłego w 2007 roku wybitnego artysty, którego pasją były konie, zwłaszcza zaś konie arabskie. O Profesorze Maciągu mówią przyjaciele, członkowie rodziny, studenci, koledzy po fachu, sąsiedzi, dalsi znajomi. Niektórzy z nich starają się dociec, jaki był, inni po prostu opowiadają anegdotę ”z życia wziętą”. Z tych krótszych (zaledwie kilkuzdaniowych) bądź dłuższych (kilkustronicowych) wspomnień układa się portret nietuzinkowego twórcy i niezwykłego człowieka, choć niepozbawionego wad. O tych ostatnich jego bliscy mówią dziś z rozbawieniem, lecz nietrudno sobie wyobrazić, że mogły uwierać ich za jego życia. Bywał bowiem oschły, niemożliwie roztargniony, niecierpliwy. Bywał skupiony na sobie. Wszystko to jednak równoważył jego prawy charakter (”Muszę być człowiekiem uczciwym. To jest moja jedyna wiara”) i niezłomność, która wyrażała się także w tym, że niemal do ostatnich swych dni zachowywał imponującą aktywność, zarówno artystyczną, jak i sportową. Przy czym sport utożsamiał przede wszystkim z jazdą konną. Twórczo wykorzystywał każdą chwilę. ”Z Ludwikiem nie można było rozmawiać o niczym, nie znosił przelewania pustego w próżne, bezsensownej gadaniny” – wspomina artysta malarz z Janowa Podlaskiego i zawołany jeździec Maciej Falkiewicz. Można założyć, że po książkę sięgną głównie ci, którym twórczość Profesora nie jest obca. Redaktor zbioru zadbał jednak o uzupełnienie wydawnictwa ilustracjami jego prac, a na początku postanowił oddać głos swemu bohaterowi, który wprowadza nas niejako w swoje życie. Ta część książki to wypowiedzi Profesora, które znalazły się w scenariuszu poświęconego Ludwikowi Maciągowi filmu ”Malowany pamiętnik”, autorstwa Agnieszki Kowalskiej. Tytuł więcej niż adekwatny, bo tak właśnie swoją twórczość postrzegał Profesor. ”Moja wrażliwość zawsze skłaniała mnie do malarstwa, które sięga po nastrój chwili. Całe życie maluję swój pamiętnik” – mówił w wywiadzie dla portalu polskiearaby.com (Koń, który nie śpi, 2006). W książce Dzięciołowkiego czytamy zaś: ”Moje malarstwo wywodzi się nie z Luwru, nie z Zachęty, tylko z tego, co przeżywałem. Jestem obcy w środowisku malarskim”. Tę swoją obcość, odrębność i nieuleganie modom wielokrotnie podkreślał. Jak łatwo się domyślić, nie ułatwiało mu to kariery artystycznej – ale tu znów kłania się jego niezłomność. Nie sposób było zawrócić go z drogi, którą sobie obrał: ”Próbowano mnie wyleczyć z malowania koni. Koń nie jest bowiem tematem dobrze widzianym w sztuce. Większość malarzy nie potrafi rysować konia. Trzeba znać jego anatomię i ruch” – mówił. Potwierdza to inny malarz koni, a zarazem jeden z przyjaciół Profesora, Andrzej Novak-Zempliński, który odczuł tę niechęć na własnej skórze. Jednak to właśnie Novak-Zempliński powiedział o Maciągu – i stąd tytuł zbioru – że nie był on malarzem koni, lecz po prostu malarzem obrazów: ”Dla niego ważna była kompozycja, kolor, swoista synteza formy, indywidualna interpretacja postrzeganych zjawisk, nieraz widzianych i przeżywanych z wysokości siodła, lecz swoiście przełożonych na język malarski”. Maciąg, jako były partyzant i prawdziwy ułan, miłość do koni miał we krwi, a na ich anatomii znał się doskonale. Ukrywając się po wojnie przed bezpieką, pełnił w janowskiej stadninie, pod okiem dyrektora Andrzeja Krzyształowicza, funkcję leśniczego, a potem również masztalerza. ”Studia na ASP w Krakowie rozpocząłem w mundurze masztalerza” – wspominał. Wkrótce stał się jednym z członków artystyczno-towarzyskiej grupy znanej jako ”Bracia Łopieńscy”, w skład której wchodzili również Szymon Kobyliński, Juliusz Pałka, Kazimierz Podlasiecki i Zdzisław Witwicki. ”Bracia Łopieńscy” bawili się któregoś razu w układanie epitafiów. Dla Ludwika Maciąga ułożyli następujący:

Narobił koniczek
na ten kamyczek
pod nim Ludwiczek

Pracy dyplomowej Maciąg bronił w 1951 roku, a więc w czasach stalinowskich, co dla byłego akowca i zaprzysięgłego antykomunisty było nie lada wyzwaniem. Władze uczelni przydzieliły mu temat przyjaźni polsko-chińskiej. Jak opowiada malarz Wieńczysław Pyrzanowski, Maciąg miał z tym ogromny kłopot. W końcu namalował wizytę Chińczyków w jednym ze stad ogierów. ”Na pierwszym planie szalały dwa roztańczone konie, w tle widoczne były stajnie i inne zabudowania (…) gdzieś w głębi, ledwie zauważalne, jawiły się mikroskopijne żółte twarze”. Student Maciąg nie tylko otrzymał dyplom, ale – ironią losu – jego praca trafiła potem do Chin (w 1954) jako prezent od państwa polskiego dla chińskiej delegacji, której przewodniczył premier Zhou Enlai. Janowskie doświadczenia (choć już jako chłopiec zachwycił się końmi arabskimi idącymi w zaprzęgu) przełożyły się na zamiłowanie Profesora do koni czystej krwi. ”Arab w ruchu, porównany z innymi rasami, ma najwięcej gracji, fantazji. Każdy z tych koni jest aktorem” – mówił w cytowanym wcześniej wywiadzie dla naszego portalu. Najbardziej fascynowały go ogiery. ”Całe życie spędziłem z ogierami. Działały na mnie ich elegancja, temperament, sposób noszenia się. Ogier jest piękny jak kobieta. Niesamowita ekspresja ruchu” – czytamy jego zwierzenia w książce Dzięciołowskiego. ”W gruncie rzeczy jestem bardziej koniarzem, niż malarzem” – twierdził Profesor. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć o własnych koniach Profesora. Najbardziej ukochanym (”Jak można nie mówić o szczęściu – mam konia marzeń”) był kurozwęcki Eos (Banat – Elektorka/Andrut), który Profesorowi towarzyszył w ostatniej drodze, rżąc głośno i rozpaczliwie w kondukcie żałobnym podczas pogrzebu w Wesołej. ”Szlachetny, ale masywny – opisywał go Profesor. – Moim typem jest koń o charakterze orientalnym, ale nie filigranowy, właśnie z grubszym karkiem, szyją”. Agnieszka Kowalska wspomina, że Eos był jak Maciąg. Jak on surowy. Jak on zdyscyplinowany. I jak on był indywidualnym bytem stanowiącym o sobie. ”Potrzebował wolności, niczym powietrza”. Jak Maciąg. Przedtem był jeszcze Zagon (Melon – Zamieć/Czardasz), również z Kurozwęk, a jeszcze wcześniej Perset (El Azrak – Persefona/Negatiw), niegdyś ogier czołowy w Janowie (”Bardzo miły koń, fantastyczny charakter; do tego efektowny” – opowiadał o nim Profesor w wywiadzie) i wiele innych koni, nie tylko arabów. Dla każdego z nich Profesor znajdował miejsce w sercu i w pamięci, a jako malarz dociekał ich piękna. ”Koń Maciąga jest osobny i doskonały” – podsumowuje były student Profesora, a wkrótce bliski przyjaciel, malarz Stanisław Baj, który przejął po Mistrzu jego dawną pracownię na Brackiej. Swą miłością do koni Profesor zarażał innych. Tak o tym opowiada Henryk Kępski, wydawca albumu ”Maciąg”: ”Któregoś dnia zapytał mnie: – Henryk, a dlaczego wy z Wandą nie macie konia? Powinniście mieć! Wkrótce mieliśmy”. Kreślony tak portret jest oczywiście portretem ciepłym, życzliwym, choć nie ma tu irytującej pomnikowości. Gdzieniegdzie – zwłaszcza w wypowiedziach syna Profesora, Krzysztofa – możemy trafić na ślad rodzinnych niesnasek i tajemnic. Być może historie te, ledwie wzmiankowane, doczekają się kiedyś rozwinięcia. Krzysztof Maciąg-Zbyszyński zapowiada między wierszami własną książkę o ojcu i o rodzinie. U kresu życia Profesor, poproszony o wytyczne dla stowarzyszenia swego imienia (które zresztą w końcu nie powstało), pozostawił swoisty testament, w którym zwracał uwagę na życzliwość wobec ludzi, przeciwstawianie się degradacji Polski, sprzyjanie rozwojowi talentów artystycznych, przestrzeganie przykazań, kierowanie się humanitarnym stosunkiem do zwierząt, niepomijanie roli kultury, a wreszcie na pielęgnowanie tradycji jeździeckich. Bo jak przyznawał w naszym wywiadzie: ”Nigdy nie umiałem stwierdzić, czego było w moim życiu więcej: ciągot do jazdy czy do malarstwa”.