Pasjans z niepotasowanych kart (2014)

Pasjans z niepotasowanych kart. Opowieści (nie tylko) rodzinne  Filologos 2014

Recenzja EWY BAGŁAJ

WERNISAŻ SENTYMENTALNY i … pies z kulawą nogą

Pisząc o innych, piszemy być może najwięcej o sobie – dajemy przecież świadectwo tego, jak postrzegamy ludzi, historię, otaczającą nas rzeczywistość. Gdy za obiektywem stoi doświadczony fotoreporter, opowieść jego życia nawet w literaturze przybiera formę migawkowych zdjęć. Taka jest książka Piotra Dzięciołowskiego „Pasjans z niepotasowanych kart. Opowieści (nie tylko) rodzinne”. Nie wolno jej jednak kartkować jak magazyn kolorowy. Trzeba ją czytać pomału i kontemplować niczym wystawę zdjęć. Przechadzając się tak strona po stronie, pomiędzy postaciami historycznymi i współczesnymi ludźmi, znanymi osobistościami i tymi mniej, ma się wrażenie przebywania na wernisażu fotografii. Portrety ze zdjęć, nazwiska znane czytelnikowi – zwłaszcza młodszemu od Autora – najczęściej tylko z książek, kronik filmowych czy też ustnych opowieści, przeplatają się tutaj z obecnością osób, które ten czy ów mógł poznać osobiście. Dla mnie takim miłym i niespodziewanym spotkaniem na tym „wernisażu” okazał się m.in. rozdział poświęcony profesorowi Ludwikowi Maciągowi (1920-2007), nieodżałowanemu artyście malarzowi, wielkiemu patriocie i miłośnikowi koni, a w czasach II wojny światowej żołnierzowi AK oddziału Stefana Wyrzykowskiego „Zenona”. Sentymentalne to kadry i, jak sygnalizuje tytuł, nie trzymają się porządku chronologicznego. W treści sięgają do czasów przedwojennych, trudnych lat okupacji, siermiężnych realiów PRL-u, jak i całkiem świeżych doświadczeń Autora. Niepotasowane karty, wyjmowane pozornie na chybił trafił, układają się jednak w pasjans tak dobrze nam Polakom znany. Jakże podobny do losów wielu rodzin na przestrzeni ostatnich stu lat!... A zarazem jest to pasjans wyjątkowy, bo ukazany z perspektywy jednostki. W tym wypadku przedstawiciela kilkupokoleniowej rodziny warszawskich dziennikarzy, syna Włodzimierza „Włodka” Dzięciołowskiego, dziennikarza i satyryka, oraz Ludwiki Woyciechowskiej – Dzięciołowskiej, recenzentki teatralnej i dziennikarki (inicjatorki plebiscytu i nagród „Złota Maska”), zwanej w domu, a także w środowisku zawodowym „Wisią”. Oboje rodzice Autora pracowali w „Expressie Wieczornym”, który to zaraz po wojnie założył i prowadził Rafał Praga – dziennikarz pochodzenia żydowskiego, ocalony przed Holocaustem dzięki ofiarnej postawie rodziców aktora Daniela Olbrychskiego, Klementyny z Sołonowiczów i Franciszka Olbrychskich. Młodzi małżonkowie, również parający się dziennikarstwem, przez większość okupacji przechowali kolegę po piórze we własnym mieszkaniu przy ulicy Nowogrodzkiej. Praga wtedy i później był postacią wielce malowniczą, z nietuzinkowym charakterem, „która w świecie dziennikarskim obrastała w legendę, a o której dziś pies z kulawą nogą nie pamięta”. („Pasjans…”, s. 97) Pamiętali go jeszcze doskonale bohaterowie mojej książki „Słoneczna dziewczyna. Opowieść o Klementynie Sołonowicz-Olbrychskiej” (wyd. Muza, 2007). I zapamiętał go z własnej młodości późniejszy autor „Pasjansa z niepotasowanych kart”. Z tego kręgu dziennikarzy i artystów związanych z „Expressem Wieczornym” wywodziło się gros znajomych oraz przyjaciół państwa Dzięciołowskich, którzy oboje byli molami książkowymi i jeżeli kiedykolwiek odrywali się od ulubionych lektur, to chyba tylko wówczas, gdy goście pukali do drzwi. Wielu chętnie odwiedzało ich mieszkanie przy placu Zbawiciela, współtworząc niezapomniany klimat domu otwartego stołecznej inteligencji. Piotr Dzięciołowski zaprasza czytelnika do tego domu, sadza do wspólnego brydża, zabiera na wakacje, częstuje zabawnymi anegdotami z życia aktorów, publicystów oraz własnych krewnych. A tym, którzy dotrwają z nim do końca tej „fotograficznej” opowieści, odsłania również intymne i nierzadko bolesne szczegóły z życia własnego, jak i całej rodziny. Szczegóły familijnej historii wyłaniały się przed nim, jak pisze, niemal do ostatnich dni pracy nad książką. „Ciekawe, czy jeszcze ktoś odkryje przede mną jakieś rodzinne niewiadome?”, zapytuje w finałowym zdaniu. Ciekawe… bo przecież pisanie rodzinnej historii, jak rozkładanie pasjansa, nigdy nie jest raz na zawsze skończone…

recenzja MARII MAMCZUR

Wyobraźmy sobie dom otwarty warszawskiej inteligencji w siermiężnym okresie PRL. Na brydża wpada Mieczysław Czechowicz. I oczywiście nie stroni od żartów. Bywają Stefania Grodzieńska, Jerzy Jurandot, Jan Kobuszewski, Irena Dziedzic. Wiesław Gołas na poczekaniu wymyśla skecze. Pan tego domu, to Włodzimierz Dzięciołowski, dziennikarz i satyryk, podobnie jak jego ojciec, Alfons. Pani domu - Ludwika Woyciechowska-Dzięciołowska, zwana Wisią, recenzentka teatralna i dziennikarka, podobnie jak jej siostra Danuta i szwagier Ryszard Winter-Rudnicki. Ot, intelektualiści, mole książkowe. Wisia, potrafiąca „pożreć” kilkaset stron w jeden wieczór, Włodek, analizujący zdanie po zdaniu. Zapaleni brydżyści. A przede wszystkim rodzice Piotra Dzięciołowskiego, autora „Pasjansa z niepotasowanych kart". To niezwykła książka. Napisana pięknym, potoczystym językiem, lapidarna, gęsta od emocji, osobista. Chociaż opisuje historię rodziny dziennikarskiej od pokoleń, nie jest typowym, skonstruowanym linearnie, chronologicznie uporządkowanym wspomnieniem. Piotr Dzięciołowski, doświadczony dziennikarz z 36-letnim stażem wie, że barwna opowieść, napisana bez zadęcia i patosu, lepiej charakteryzuje wydarzenia i uczestniczących w nich ludzi, niż precyzyjnie uporządkowany lecz suchy zbiór faktów. A flashowy, wręcz migawkowy sposób narracji zmusza czytelnika do konfrontacji z własnym zasobem wiedzy o opisywanych ludziach i czasach, w których żyli. Autor wyciąga więc, jak atuty z rękawa niepotasowane karty pasjansa, anegdoty, fragmenty listów i obozowego pamiętnika ojca, wiersze pisane przez dziadka, ojca i własne, historie zasłyszane od matki, oraz ciekawych osób spotkanych przez autora w reporterskiej drodze. Sytuacje opisane przez Piotra Dzięciołowskiego zaskakują, bawią i wzruszają. Budzą sentyment, tęsknotę nie tyle do czasów, ile do ludzi minionej epoki, kiedy tzw. dusza towarzystwa była ciekawym człowiekiem a nie nudnym i pustym celebrytą. Kiedy inteligent był nie tylko udręczonym twórcą, ale też, jak powiedziałby Florian Znaniecki, człowiekiem zabawy. Czytamy więc te niepotasowane karty, raz jeszcze się przekonując, że nawet w bardzo dramatycznych sytuacjach (wojna, marzec '68) poczucie humoru bywało jedynym dostępnym kołem ratunkowym.